czwartek, 30 września 2010

Zabawa w malowanie

Są i pierwsze efekty mojej "przygody" z malowaniem na koszulkach. Zawsze mi się to podobało, ale z braku talentu do malowania jakoś nigdy nie próbowałam. No, kiedyś kupiłam dwie farbki, ale na tym się skończyło ;) Mam w swoim posiadaniu dwie ręcznie malowane koszulki, ale nie mojego autorstwa.
Pokazywałam niedawno moje nowe farby do tkanin oraz zestaw pędzli znalezionych w domu. Otóż kilka dni temu poszły w ruch i oto efekty...

Zaczęło się od jaskółek. Prosty motyw.

Ale, że koszulka stara to stwierdziłam, że można na niej potrenować. Zwłaszcza, że łyso wyglądała z samymi jaskółkami.
Pojawiła się panienka. Taka trochę pin-up girl :)

Jak widać nie trzeba mieć talentu, żeby sobie coś wykombinować. Nie jest to sztuka wysokich lotów i koszulka jest marna więc nie wygląda to super efektownie, ale jak na początek może być. Zakładałam, że będzie do spania, ale teraz to nie wiem. Co sądzicie?
CZY POWINNAM IŚĆ TĄ DROGĄ? XD

niedziela, 26 września 2010

Mikstura na gardło

Najgorzej mieć bolące gardło jak świeci słońce. Ale, że wirus rzuci się na mnie to było do przewidzenia...Brat w domu chory to i mnie dopadło. Na razie tylko swędzi mnie, skrobie i boli gardzioł i migdałki. Kupiłam tabletki, ale niewiele pomagają. Piję gorącą herbatę z sokiem malinowym. Ulga jest, ale też chwilowa.
Przyrządziłam więc sobie miksturę, którą zawsze podawali mi rodzice jak byłam mała i chorowałam.

Często dostawałam też syrop z cebuli, ale tym razem przyrządziłam sobie eliksir z mleka, czosnku i miodu. Daje kopa! xD
Mam nadzieję, że organizm jakoś się wybroni i nie polegnę na dobre. W końcu za tydzień powrót na studia...No ale nie poruszajmy tego przykrego tematu ^^,

Jak dziś zobaczyłam w czym mój tata trzyma śrubki to mnie zatkało. Taka ładna puszeczka! Toż to profanacja! Zabrałam, wyczyściłam i teraz służy mi jako pojemnik na koraliki :) Ciekawe skąd się u taty takie cacko wzięło? Śliczne :D


Pomimo, że nie najlepiej się dziś czuję, nie zamierzałam siedzieć w domu. Skorzystałam z okazji i pojechałam do Ikea. Wróciłam z piękną filiżanką. Już przy ostatniej wizycie wpadła mi w oko i postanowiłam sobie taką sprawić. Wg mnie jest idealna. Dużym plusem jest jej spory rozmiar. Fajnie jest pić herbatę z eleganckiej filiżanki, ale z reguły mało się w niej mieści. A tak być nie może :P

Kupiłam też drewniane żaluzje do okien - ciemnobrązowe, takie jak chciałam. Jak się okazało nie będą wyglądać do końca tak jak myślałam, ale coś się wykombinuje. Chwilowo jeszcze nie ma mi ich kto zamontować, więc o nich więcej kiedy indziej ;)

Ah to gardło.Chociaż...jakby trochę przestało :D To pewnie zasługa koktajlu mleczno-czosnkowo-miodowego :)

sobota, 25 września 2010

Zachwyt nad ludzką kreatywnością i talentem co poniektórych

I znów się będę chwalić :D Dziś dostałam spóźniony o jakieś 6 miesięcy prezent urodzinowy. No, ale co się odwlecze to nie uciecze jak się okazało.

Pewnie już mówiłam, że uwielbiam prezenty. Ale najlepsze są wg mnie takie, w których zrobienie ktoś włożył serce. Z tego względu najbardziej lubię prezenty od mojego frienda M. Ta to ma wyobraźnie :)
Wszystko łącznie z torebeczką zostało wykonane przez nią własnoręcznie!

Bransoletka - cudo. Kwiatki z delikatnego materiału i perełek w połączeniu z surowym sznurkiem...Wydawałoby się, że nie pasuje, ale jest wręcz odwrotnie. Ja jestem w niej zakochana :)

Kokardka...no zgadnijcie jaką funkcję ma pełnić? Myślę, że nie jest to zbyt trudna zagadka :D
No cieszę się niezmiernie, natomiast gdzieś tam zawsze pozostaje żal, że ja tak nie potrafię :P Odnosi się to głównie do umiejętności malowania. Skleić, pozszywać czy powycinać coś to i owszem - umiem. No ale co do rysunku...Szkoda, że się z takim darem nie urodziłam.
Zawsze jednak można żyć nadzieją, że coś tam się uda spłodzić :D Ja ostatnimi czasy szykuje się do malowania koszulek. Dziś, w sklepie dla plastyków, kupiłam parę kolorów farb do tkanin. W domu znalazłam też pędzle. Wiedziałam, że "jakieś tam" są. Ale nie sądziłam, że aż tyle.
No, to teraz, aż grzech ich nie wykorzystać.

Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. I czy tym razem mój zapał nie będzie zapałem słomianym...Trzymajcie kciuki :P

poniedziałek, 20 września 2010

Angielskie prezenty

Niedawno z Anglii wróciła jedna z moich ulubionych koleżanek :) Z racji tego, że mieliśmy dziś piękne słońce urządziłyśmy sobie mały spacerek. Wybierając się na pierwsze spotkanie z M. po jej powrocie na ojczyzny łono ubrałam się dość lekko. W końcu grzało słońce. Słońce zaszło a ok. 19 to już byłam tak zziębnięta, że musiałam wracać do domu.
Ale jakie prezenty dostałam!

Znając moje zamiłowanie do picia herbaty M. przywiozła mi herbatkę TWININGS. Bardzo lubię tą herbatę - zawsze pijam zieloną z tej firmy. Ale takiej jeszcze nie miałam. I w sumie to sama nie wiem czy jest dostępna w Polsce.

Fajne jest to, że w "TWININGS a moment of calm" wyselekcjonowano 5 różnych smaków, chyba najlepiej się sprzedających. I w ten sposób w jednym pudełku mam 5 smaków herbaty po 5 torebek każda. Mmm już się nie mogę doczekać kiedy wszystkich spróbuję :)
Dostałam również 3 smaki herbat tureckich :)

M. zwędziła od szwagra Turka :D
Oprócz herbatek dostałam zestaw mini-kosmetyków z firmy The Body Shop, zapakowane w uroczą małą kosmetyczkę. W Polsce kosmetyki tej formy nie są jeszcze dostępne. Ale wystarczyło wspomnieć o nich koleżance przebywającej na krótkiej emigracji :) Kosmetyki z naturalnych składników, przeznaczone dla cery wrażliwej. Czyli jakby w sam raz dla mnie - zobaczymy jak się będą sprawować.
Wracając zmarznięta do domu myślałam tylko o gorącej herbacie. Tylko którą tu wybrać? Zdecydowałam się na turecką jabłuszkową :)


Uwielbiam dostawać prezenty! Cieszę się jak dziecko :)

wtorek, 14 września 2010

Dzisiejsze zdobycze

Ładną dziś mieliśmy pogodę w moim mieście. Spotkałam się więc z przyjaciółką i na pogaduchach się nie skończyło. Wybrałyśmy się do pewnej kwiaciarni w rynku, ponieważ M. chciała kupić sobie doniczkę. Oczywiście nie oparłam się urokowi tego miejsca i też musiałam kupić sobie podobną. Zwłaszcza, że wczoraj nabyłam dwa nowe wrzosy do towarzystwa dla pierwszego i nie mają w czym siedzieć.
Jeden z nich znalazł swoje miejsce na komodzie. Ma ładniejsze, pełniejsze kwiatuszki o bardzo intensywnej, ciekawej barwie.

Drugi ma jaskrawo zielone gałązeczki i jasne, drobniejsze kwiaty.

Wstąpiłam również do mojej księgarni i kupiłam książkę. Jest to "baśń dla dorosłych". Coś w stylu Alicji w krainie czarów lub Małego Księcia. Lubię takie historie :) Dziś się zabieram do czytania.
Ostatnią rzeczą jaką przygarnęłam do mojej kolekcji bibelotów jest urocza broszka z panią Sową. Taka trochę w stylu vintage. Czyli w moim stylu :) Bardzo mi się podoba. A do jej kupienia zainspirowała mnie wyżej wymieniona przyjaciółka.

Książka wylądowała na półce obok fantastycznego, znalezionego dzisiaj, zdjęcia moich rodziców. Stylizowane na retro, a zrobione na balu "złote lata". Przyznam, że mi się bardzo wpasowało :) No i wyglądają świetnie!


W jednym ze sklepów z akcesoriami do domu widziałam też piękny kubek. Taki słodziak w groszki z łyżeczką przełożoną przez uszko. Może kiedyś będzie mój to nie omieszkam się pochwalić ;)

sobota, 11 września 2010

Ciasto kombinowane

Dziś na naszych stołach zagościło wyjątkowo słodkie i szybkie ciasto. Ciasto kombinowane, bo zrobione w dużej mierze z produktów gotowych. Niektóre składniki wykorzystano z braku lepszego substytutu (patrz polewa).
Cykl "kuchnia desperata" czas zacząć.

Składniki:
Ciasto gotowe do przyrządzenia (dziś akurat Ciasto czekoladowe Duża blacha z Delecty)
3 opakowania serków homogenizowanych o smaku waniliowym
żelatyna
kilka bananów
dżem wiśniowy
masło orzechowe (lub coś innego nutello-podobnego)

Ciasto pieczemy wg przepisu. Czekamy, aż wystygnie po czym kroimy na pół. Serki homogenizowane mieszamy z rozpuszczoną w wodzie żelatyną i czekamy, aż całość nieco stężeje. Spodnią warstwę ciasta smarujemy dżemem. Następnie równomiernie rozsmarowujemy waniliową masę. Na to układamy plasterki bananów. Przykrywamy drugą częścią ciasta. Wierzch smarujemy wcześniej roztopionym masłem orzechowym.

Po najmniejszej linii oporu :D

czwartek, 9 września 2010

Wiejskie lenistwo

Siedzę sobie na wsi i czas mi błogo płynie. Dziś przykładowo dość leniwie minął dzień. Co nie oznacza, że codziennie leżę do góry brzuchem. Dwa dni z rzędu nabijałam tytoń (kto ma rodzinę na wsi, która tytoń sadzi - wie o czym mówię). Dziś zatem należało mi się wolne. Wybrałyśmy się z kuzynką na poszukiwania jeżyn. Zebrałyśmy ich duży słoik i teraz zastanawiam się do czego je wykorzystać. Macie może jakieś sugestie? :)
Pogoda nadal nie rozpieszcza. Tutaj u mnie dziś po południu znowu lało. Wcześniej, gdy zbierałam w polach jeżyny, nad łąkami, nisko nad ziemią latały jaskółki. Co owy deszcz wróżyło. Ale czułam ten fantastyczny jesienny wiatr, który tak uwielbiam. Pachnący wolnością :D Wdychałam go z uśmiechem na ustach. Nieważne, że co chwilę pociągałam nosem :)
A dwa dni temu jeszcze świeciło takie słońce...Koty lubią taką pogodę bo mogą się wygrzewać wylegując się przy nagrzanym murze. Zawsze popołudniami gdy wrócą z łowów, właśnie pod chlewem drzemią. Jak się takie liczne towarzystwo zgromadzi to babcia sobie rady nie daje.Tak włażą pod nogi :)
Oto nasza cała gromadka:
Dwa tygrysy, szaraki czy jak by je zwać. Różnią się tylko płcią :D
Tygrys nr 1


Tygrys nr 2


Mama-kot o bardzo ciekawym umaszczeniu. Może nie jest to klasyczna piękność, za to najbardziej cywilizowany kotek spośród wszystkich. I miała być moja :)

Kocur zwany przeze mnie ojcem. Aczkolwiek nic mi nie wiadomo o jego potomstwie.

And last but not least - nasz młodzian. Po swoim pierwszym dniu całym spędzonym na dworze.

Szkoda, że żaden z nich nie jest naprawdę mój ;)

niedziela, 5 września 2010

Jesień...

Jesień zbliża się wielkimi krokami. Dzień coraz krótszy. Zimne poranki, wieczory i noce. W powietrzu czuje się już ten charakterystyczny chłód. Wieje wiatr i pada...ciągle pada.
Kilka migawek zrobionych w czasie drogi na wieś:



Wtedy jeszcze świeciło słońce. Mimo, że na razie co chwilę pada to jeszcze liczę na prawdziwą złotą jesień. Pełną promieni słońca i kolorów.
Bo tak w ogóle to lubię jesień. Nawet gdy pada, a ja siedzę sobie w domu. Czytam książkę, popijam herbatę, w domu pachnie piekącym się ciastem (jak teraz). A w nocy wsłuchuje się w krople deszczu.
Taka jesień mi odpowiada . Byleby opady nie nasiliły się do tego stopnia, że powodują powódź. Takie widoki widziałam jadąc samochodem. Wisła wylała tworząc wielkie rozlewiska.

Wody w małych rzeczkach też podniosły swój poziom, woda spłynęła z wyżyn w doliny i płaskie tereny.
Wtedy deszcz staje się udręka i zmorą. Ludzie, którzy tracą domostwa, którym woda zalewa pola uprawne na pewno w ten sposób postrzegają każde kolejne opady. Tym bardziej liczę, że już przestanie tak bardzo padać.

czwartek, 2 września 2010

Cukinia na sto sposobów

W tym roku u mnie na wsi posadzili cukinie. Gdy przyszła pora zbioru plonów okazało się, że owa cukinia rośnie w zastraszającym tempie i trudno nadążyć z jej zbieraniem, nie mówiąc już o zjadaniu :) W pewnym okresie jadaliśmy więc cukinię "na sto sposobów". Śmialiśmy się, że można by było na niej wyżyć. Jak zupa to z cukinii. Zamiast sałatki? Gotowana cukinia w sosie ze śmietany (swoją drogą pyszna! można dodać grzybków i w ogóle palce lizać). "Kotlety" z cukinii, czyli plastry cukinii panierowane w bułce tartej i smażone na patelni. Cukinia poszła też do słoików. Marynowana w occie jak ogórki, a że nadal było jej sporo to zamarynowali ją też z dodatkiem...kurkumy. Dodawana była też do lecza. A ostatnio ciocia zrobiła nam "niespodziankę" w postaci, jak je nazwałam, placków ziemniaczanych z cukinii. Z ziemniakami nie mają nic wspólnego natomiast robi się je identycznie jak placki ziemniaczane, tyle że podstawę stanowi właśnie cukinia. Bardzo mi zasmakowały polane śmietanką, dlatego nie omieszkałam poprosić o dokładkę.
Chcąc wykorzystać leżącą w lodówce cukinię zrobiłam dziś takie placuszki w domu. Do śmietany dodałam przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku i wyszedł mi pyszny sos czosnkowy. Niczym ten z Krupówek :)

Na moim blogu zagoszczą dziś jeszcze moje dwie, ostatnio ulubione, roślinki.
Pan Wrzos...

I pani Hortensja...

Wrzosa zakupiłam ostatnio za bardzo małe pieniądze i myślę, że na jednym nie poprzestanę. A hortensja zerwana dziś z pięknie zagospodarowanej przez moją mamę skarpy pod blokiem. Obie rośliny mają w sobie coś urzekającego. A Wy wolicie wrzosy czy hortensje?

Zostało mi trochę farszu na placuszki z cukinii. Poszła fama i usłyszałam od mamy, że jej koleżanka zamawia na jutro do pracy. No to lecę smażyć ;)