sobota, 18 grudnia 2010

Święta nadchodzą...Herbatniki hiszpańskie

Od jakiegoś czasu lubuje się w pieczeniu drobnych ciasteczek. Może chodzi o to, że bardziej przypomina to zabawę niż pracę :) Tak mi się teraz przypomniało, że jak byłam mała to nie mogłam się doczekać momentu kiedy będę umiała gotować. Ale tak naprawdę...Zastanawiałam się kiedy to będzie i wydawało mi się to tak odległe i niemożliwe. Żeby tak jak rodzice samemu zrobić obiad, coś upiec. Normalnie mission impossible :D To były czasy jak samodzielnie umiałam przygotować kanapki i podsmażyć pieczarki na cebulce :D Teraz już umiem "trochę" więcej. I może dlatego gotowanie, pieczenie i wszytskie czynności związane z kuchnią sprawiają mi taką przyjemność i poprostu to lubię :)
Wracając do ciasteczek. W piątek, z racji końca tygodnia, postanowiłam że już coś upiekę. Będąc w sklepie kupiłam nowe foremki. Tym razem plastikowe. Dość oklepane wzory, ale wśród tych kilku było ładne serduszko i misiu :) Wzięłam. Przepis na ciasteczka znalazłam w jakiejś mini-gazetce z serii "Lubię gotować", spodobał mi się i postanowiłam skorzystać.

Herbatniki hiszpańskie

Ciasto:
20 dag masła
40 dag mąki
15 dag cukru pudru
1 torebka cukru waniliowego
2 żółtka
100 ml mleka

Krem:
15 dag gorzkiej czekolady pokrojonej na kawałki
1 utłuczony goździk


1. Mąkę przesiać do miski, dodać cukier puder i cukier waniliowy, wymieszać. Dodać pokrojone na kawałeczki masło i żółtka. Wlewać mleko i wyrabiać ciasto, aż będzie gładkie. Wstawić na godzinę do lodówki.
2. Ciasto rozwałkować na placek grubości 3mm.
3. Wykrawać dowolne kształty ulubionymi foremkami i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.

4. W przepisie polecają, aby piec w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez 10 min. Ja wykorzystałam funkcję termoobiegu i piekłam w temperaturze 160 stopni przez ok. 15 minut. Wyszły lepsze ;)
5. Po upieczeniu zdjąć z blachy i pozostawic do ostygnięcia.
6. Przygotować krem. W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę, dodać zmiażdżony goździk.
Połowę ciasteczek posmarować kremem czekoladowym, przykryć pozostałymi. Opruszyć cukrem pudrem.

Ciasteczka nazywają się "herbatniki hiszpańskie". Zupełnie niewiem czemu akurat hiszpańskie, ale z Hiszpanią mam pozytywne skojarzenia, więc czemu nie? :) Słodycz w tych ciasteczkach to tylko cukier puder. Ciasto samo w sobie nie jest słodkie, podobnie jak krem. Czuć nutkę goździków. Amatorzy słodkiego mogą spróbować z mleczną czekoladą. A może z białą? Myślę, że mogą wyjść dobre.

Święta idą...Cieszę się, ale nie odczuwam tego tak bardzo. Przyznam, że jestem przemęczona. I jeśli do przerwy świątecznej, która zaczyna mi się od środy nie wyrobie się z napisaniem zadanych projektów, to szykuje się główkowanie w wolne. Eh...Trochę trudno mi się zmobilizować teraz, kiedy w okół już zaczynają się przygotowania do świąt. Zakupy, moczenie śledzi w zalewie, początki pieczenia, sprzątanie, dekorowanie mieszkania. Sama coś tam powiesiłam i postawiłam w oknie. Kupiłam wszędobylską obecnie gwiazdę betlejemską. Planuję też ubrać choinkę. Może jutro się uda :) trzymajcie kciuki, żeby ten świąteczny czas był czasem odpoczynku, a nie charówy :P Mam wrażenie, że w ferworze przygotowań ludzie czasem zapominają co w tym okresie jest najważniejsze.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Gorąca czekolada na mroźne wieczory

Dziecięcą radością cieszę się ze śniegu! Niesamowity jest ten mróz w powietrzu. Bardzo się cieszę z nadejścia zimy. Z tego co dziś słyszałam taka aura ma się utrzymać do środy bodajże. Potem ma nastąpić ocieplenie i zamiast śniegu będziemy mieli deszcz i deszcz ze śniegiem. Mam nadzieje, że ten piękny biały puch nie zamieni się w błotnistą ciapę. Takiej zimy nie lubię. Wtedy czar pryska :P

Uwielbiam zimę również dlatego, że gdy za oknem zawieja, usprawiedliwione jest siedzenie w domu. A ja jestem typem domatora. W takie mroźne wieczory w moim pokoju przeważa swiatło świec. Miło posiedzieć w ich blasku.

W ten weekend sztandarowym wieczornym napojem stała się u mnie gorąca czekolada, którą z lubościąprzygotowuje sobie i rodzince. Będą wczoraj na zakupach kupiłam nawet szklanki do Irish Coffee. Uważam, że gorąca czekolada jeszcze bardziej zyskuje na uroku podawana w takim szkle :)


Składniki
gorzka czekolada
śmietanka deserowa 30%
mleko
cukier waniliowy

Do małego rondelka wlać trochę wody. Na nim postawić metalową miseczkę. W tak przygotowanym naczyniu na parze będziemy rozpuszczać czekoladę. W zależności od tego jak gęsta ma być czekolada łamiemy odpowiednią ilość kostek czekolady. Można dolać trochę mleka i mieszać patrząc jak pięknie się rozpuszcza.

W tym samym czasie gotuje się nam mleko. Gdy czekolada się już rozpuści wlewamy do miski wiecej mleka, mieszamy i tak przelewamy do szklanek.

W tym samym czasie ubijamy śmietankę. Pod koniec ubijania dosypujemy nieco cukru waniliowego. Przy użyciu łyżki nakładamy pianę do szklanek (wcześniej zostawiamy dla niej trochę miejsca ;)).

Na wierzch, wedle uznania, posypujemy rozkruszonym ciasteczkiem, brązowym cukrem, startą czekoladą. Co kto woli.

I jest szpan niczym w Sturbucks xD

niedziela, 14 listopada 2010

Wieczorne siedzenie - ciasto marchewkowe

Niewiem jak Wy, ale ja jestem typem nocnego marka. Lubię w nocy posiedzieć, co nie zawsze wychodzi mi na dobre (poranne problemy ze wstawaniem)...Trudno jednak zmienić przyzwyczajenia. Domatorem też w sumie jestem. Jeśli siedzę w domu to wieczory najbardziej lubię spędzać w kuchni. Ostatnio coraz częściej piekę. Lubię to po prostu. Odmierzanie, mieszanie, ucieranie, kręcenie, pieczenie, ozdabianie...a to wszystko przy dobrej muzyce na antenie ulubionej stacji radiowej. Super sprawa :)

Dziś wymyśliłam, że upiekę ciasto marchewkowe. Na ten przepis natknęłam się akurat na youtube :) Coraz więcej tam "kanałów" o różnej tematyce tworzonych przez zwykłe dziewczyny. Od dłuższego czasu jestem zagorzałą widzką niektórych. Dużo ciekawych rzeczy można się dowiedzieć. Ale to naprawdę wciąga ;)

Oto czego potrzebujecie, aby przyrządzić takie ciasto:
szklanka cukru pudru
szklanka oleju
3 jajka
niecałe dwie szklanki mąki (ok. 1 i 2/3 szklanki)
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
1,5 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki kakao
ok. 2 szklanki startej na tarce marchwi
tabliczka czekolady
trochę mleka
płatki migdałów do posypania

1.Olej ucieramy z cukrem pudremm, aż do dokładnego połączenia.
2. Ddajemy jajka - miksujemy.
3. Dodajemy mąkę zmieszaną z sodą, proszkiem, cynamonem i kakao. Całość dodajemy stopniowo mieszając, aż do dokładnego połączenia. Ciasto wychodzi dość gęste.
4. Dodajemy startą na tarce marchew. Mieszamy dokładnie.
5. Wykładamy ciasto na blachę wyłożoną papierem do pieczenia lub wysmarowaną tłuszczem i posypaną bułką tartą. Pieczemy ok. 40 minut w temperaturze 200 stopni.
6. Po ostygnięciu smarujemy wierzch ciasta roztopioną na parze czekoladą (roztapiając czekoladę wlewamy do miseczki trochę mleka). Posypujemy płatkami migdałów.

Ciasto dobrze jest piec w nie za dużej blasze. Moja była chyba trochę za duża, bo ciasto jest dość niskie. Nie znaczy to, że nie urosło ;)

Dziś spróbowałam tylko mały kawałek. Na prawdziwą degustację przyjdzie jutro (a właściwie dzisiaj) pora :)

Po niesamowitym wysiłku jakim było upieczenie ciasta przyszedł czas na relaks. Oczywiście przy blasku świec. Wzięłam się bowiem za siebie i postanowiłam w końcu ich używać. Nie ma to jak cały pokój zastawiony świeczkami i latarenkami, z których nigdy się nie korzysta. Trzeba to zmienić.

Takie światło tworzy prawdziwy klimat. Od razu robi się przytulnie i miło. A jak fajnie się wtedy przegląda blogi lub ogląda IKEOWE nowości...Zwłaszcza te świąteczne. Ah :)

wtorek, 2 listopada 2010

Pizza

Dawno nie robiłam pizzy, a pomidory w puszcze od dłuższego czasy leżą w szafce czekając, aż przyjdzie na nie pora. Drożdze suszone też miałam na stanie. Właściwie to większość składników była w domu, więc nic już nie stało na przeszkodzie, aby zrobić pizze.

Przepis wypróbowany wielokrotnie. Pochodzi z książki Ron'a Kalenuik'a "Po prostu pyszne". Książki ta od dawna była w naszym domu. Chyba kupiła ją kiedyś moja mama. Pamiętam, że gdy byłam mała uwielbiałam przeglądać zdjęcia potraw w tej książce. Zwłaszcza w rozdziałe "Kanapki". A zdjęcie, na które gapiłam się najczęściej wyglądało tak:

No, ale do rzeczy:


Składniki:
Sos:
3 łyżki oleju roślinnego
2 posiekane ząbki czosnku
1 mała cebula, drobno pokrojona
1/2 zielonej papryki, drobno posiekanej
pomidory w puszce w sosie własnym pokrojone w kostkę
oregano, tymianek, bazylia i pieprz do smaku
sos Worcester
1/2 łyżeczki soli
ciasto pizzowe, do którego potrzeba:
1 łyżeczka cukru
1 szklanka ciepłej przegotowanej wody
1 łyżka drożdży suszonych (instant)
2 łyżki masła, stopionego i ostudzonego
3 szklanki mąki
szczypta soli

Ciasto (4 pizze o średnicy 20 cm lub 2 pizze o średnicy 32 cm)
1. W dużej misce rozpuścić cukier w ciepłej wodzie.
2. Wsypać drożdże i odstawić na 10 minut.
3. Dodać masło, połowę ilości (1,5 szklanki) mąki i szczyptę soli. Mieszając, stopniowo wsypać tyle pozostałej mąki, żeby powstała kula z lekko lepkiego ciasta.
4. Zagniatać ciasto na posypanej mąką stolnicy przez 5 minut.
5. Włożyć do wysmarowanej tłuszczem miski, przykryć ściereczką i odstawić na 15 minut. Wyjąć ciasto i przeciąć na pół.
6. Rozwałkować każdą część na placek o średnicy 28 cm.
7. Włożyć do wysmarowanej tłuszczem 35−cm foremki na pizzę.
8. Końcami palców rozciągnąć ciasto od środka na zewnątrz tak, by przykryło całe dno foremki.
9. Ciasto jest gotowe. Przystępujemy do dalszej części.

Produkty o niskiej wilgotności: np. pepperoni, szynka, mięso kraba, cebula, mięso na hamburgery
Sery: np. tarta Mozzarella, Brick szwajcarski, Monterey Jack, Cheddar albo połączenie w obrębie wyżej wymienionych
Produkty o wysokiej wilgotności: np. pomidory, zielona papryka, pieczarki, ananas, krewetki
Sos: Warzywa podsmażyć na oleju do miękkości, na średnim ogniu. Dodać przyprawy i sos z pomidorów w puszcze. Gotować na małym ogniu przez 10 minut.
Sposób przyrządzenia:
1. Podgrzać piekarnik do 230*C.
2. Nałożyć równomiernie cienką warstwę sosu na rozwałkowane ciasto na pizzę.
3. Na warstewce sosu ułożyć produkty o niskiej wilgotności, dobrane wg uznania (ja użyłam wędliny i cebuli). Posypać tartym serem.
4. Na serze ułożyć produkty o wysokiej wilgotności, również dobrane wg własnego uznania (ja użyłam pomidorów, pieczarek, papryki).
5. Można posypać przyprawą do pizzy.
5. Piec w piekarniku przez 15 minut, aż ciasto będzie złotobrązowe, a ser zacznie tworzyć bąbelki.

Ta pizza zawsze mi wychodzi. Użycie drożdży suszonych jest wg mnie sporym ułatwieniem i nie wyobrażam sobie już używać innych.
Chciało by się rzec "Po prostu pyszne"! :)

Jeśli będziecie mieli ochotę na tą przekąskę, to zamiast dzwonić do najbliższej pizzerii, pokuście się o zrobienie własnej pizzy. Zaręczam, że wychodzi taniej, a smuje dużo lepiej :)

Smacznego!

sobota, 30 października 2010

Na maksa

Dzisiejszy dzień wykorzystany na maksa. Tak na 100%. Wczesna pobudka i kierunek: góry. Miały być Tatry i okolice Grzesia (Wołowiec lub Trzydniowiański Wierch), ale po drodze wpadła nam do głowy Babia Góra. Szybka decyzja i jedziemy na Zawoję.
Babia Góra zwana jest przez niektórych Królową Wiatru. Nigdy jeszcze na niej nie byłam. Nie dotarliśmy na sam szczyt - doszliśmy jedynie do Sokolicy gdzie wiatr już naprawdę dawał się we znaki. Ja z moją wątłą budową ciała byłam dla silnych jego porywów idealnym obiektem do zdmuchnięcia ze skalnego urwiska. Oj pofrunęłabym - prosto na Zawoję ;) Dobrze, że barierki były :)
Śnieg posypał, także mieliśmy przedsmak zimy. Z wyjścia na samą Babią Górę zrezygnowaliśmy, ale bez większego żalu. Jestem pewna, że wrócę tam jak tylko będzie ciepło. Może już na wiosnę.

Po powrocie do domu zaczęły się przygotowania do zbliżającego się weekendu. Jedziemy na wieś na wszystkich świętych, dlatego jak tradycja nakazuje trzeba spędzić w kuchni pół dnia i skończyć gotowanie po północy.
Upiekłam kruche maślane ciasteczka z przepisu Ani. Wyszły bardzo dobre, pysznie się je chrupie, popijając herbatką. Wykonanie banalnie proste, więc tym bardziej polecam.
I z tych proporcji jakie Ania podała w przepisie ciateczek wychodzi baaardzo dużo. Spokojnie będę więc mogła obdarowac nimi rodzinę i sama się nimi najeść :)


Ah te góry...Czy któraś z Was też jest w nich tak zakochana? :)

sobota, 16 października 2010

Szarlotka

Wczoraj do domu miał w końcu wrócić tata, więc postanowiłam upiec ciasto. Właściwie to nie tylko z tej okazji. Chciałam sama zrobić szarlotkę z przepisu, z którego zawsze korzysta moja mama. Wszystkie składniki pod ręką, więc zaczynamy :)

2 i pół szklanki mąki
niecała szklanka cukru
cukier waniliowy
2 łyżeczki proszku do pieczenia
margaryna
5 jajek
1 kg jabłek "szara reneta"
cukier do piany (pół szklanki) i do posypywania jabłek
cukier puder
cynamon
bułka tarta

Sypkie składniki wymieszać w misce. Dodać margarynę i żółtka (białka oddzielić na pianę). Zarobić szybko ciasto kruche. Jęśli będzie za mało mąki (ciasto zbyt tłuste) to stopniowo dosypywać mąki i wyrabiać. Włożyć do lodówki na 30 minut.

Jabłka obrać, pokroić w ćwiartki, a potem na plasterki. Ciasto podzielić na dwie części (mniej więcej w proporcjach 2/3 i 1/3). Większa część będzie na dno i boki blachy, mniejsza na paski do dekoracji wierzchu ciasta.

Wyłożyć blachę pergaminem. Rozwałkować wiekszą część ciasta i wyłożyć nim dno i boki blachy. Posypać bułką tartą. Wykładać jabłka i przesypywać warstwy cukrem i cynamonem.

Ubić pianę z cukrem (pół szklanki). Wylać na jabłka. Mniejszą część ciasta rozwałkować i pokroić na paski. Z pasków na pianie ułożyć kratkę.

Piec ok. 50 minut w piekarniku nagrzanym do temperatury 170 stopni (temperatura na siasto z owocami na kruchym spodzie).
Gdy wystygnie - posypać cukrem pudrem.

Nie ma to jak powitać w domu strudzonego podróżnika roznoszącym się zapachem świeżego ciasta :)
Pierwszy raz piekłam to ciasto i wyszło mi ponoć idealnie. Nigdzie się nie przypiekło, ani nic z tych rzeczy. Także próbujcie, może i wam przypadnie do gustu. Życzę smacznego!

Rok akademicki ruszył pełną parą co przejawia się u mnie permanentnym niewyspaniem, zmęczeniem i niedojadaniem. Brak czasu przejawia się również w mniejszej częstotliwośći pisania na blogu. To dopiero początek, więc czasu będzie pewnie coraz mniej...Ale wypełnią go ciekawe rzeczy mam nadzieję. Jedną z nich jest zaczynający się od przyszłego tygodnia kurs języka hiszpańskiego. Moja odwieczne małe marzenie :) W takim razie...
¡Hasta pronto!

niedziela, 3 października 2010

Małe zakupy i makijażowe rozterki

Ale ostatnio piękna pogoda! Wprawdzie chłodno, ale słońce świeci. Trzeba korzystać, bo z tego co słyszałam za 2 tygodnie mamy mieć zimę...
Już tak mam, że jak wyjdę z domu to prawie nigdy nie wracam z pustymi rękoma. Piątkowe zdobycze, przy okazji wizyty w OBI:

Piękna, szydełkowa poszewka na poduszkę. Wzdychałam do takiej odkąd zobaczyłam podobną u koleżanki. Ponoć zakupiła ją w Ikea, ale to było kiedyś i ja takich nie widziałam. Jaka była moja radość gdy natknęłam się na takie oto poszewki w OBI. Kilka wzorów i w dodatku w przystępnej cenie. Moim zdaniem jest więcej warta niż te 12zł :) Spodobała się nawet mojej mamie, która namawiała mnie, żebym wzięła więcej niż jedną sztukę. Ja natomiast plan mam inny. Chciałabym mieć na swojej wersalce kilka poduch w różnych rozmiarach; w różnych, ale pasujących do siebie kolorach, z różnych materiałów itd. Wiadomo o co chodzi :)

Kolejny wrzos do kolekcji. Jak je zobaczyłam, ułożone jeden obok drugiego na ogromnej palecie to zrobiły na mnie duże wrażenie. Jest naprawdę spory, ma piękny kolor i kwiatuszki jakich jeszcze nie widziałam Przypominają małe kuleczki. Na pierwszym planie obok dwóch pozostałych. W sumie miałabym już cztery, ale pierwszy usechł. Z pierwszym od lewej powoli dzieje się to samo. Zupełnie nie wiem dlaczego. Podlewam regularnie, nie za dużo, nie za mało. Jakieś sugestie co do pielęgnacji?
Ostatnie dni wolności spędzam leniwie. Herbatka, ciasteczka...Mimo, że nie przepadam za słodkim to te zajadam w kółko. Najlepsze babeczki...


Teraz prośba o radę...Kwestia makijażu. Z racji tego, że moja cera jest dość problematyczna (trądzikowa, niby tłusta, ale ze skłonnością do przesuszania się w okolicy brwi, skrzydełek nosa i policzków) nigdy dotąd się nie malowałam. Makijaż przykrywa niedoskonałości cery, ale przy mojej cerze raczej je podkreśla (przesuszone skórki itd.). Poza tym obawiałam się, że podkład czy puder będzie zatykał pory i stan cery pogorszy się. Ostatnio postanowiłam jednak spróbować. Kupiłam w Inglocie podkład i puder transparentny z serii Young Skin Make-up.

Zrobiłam pierwszą próbę i znów jestem zawiedziona. Kolor jest w miarę dobrze dobrany do koloru mojej skóry, natomiast nie ukrywa tego co bym chciała, a wręcz podkreśla...Powiedzcie mi ile podkładu należy nakładać, czego najlepiej używać do rozprowadzania (dłoni, pędzla, gąbeczki?), jak przygotowujecie swoją skórę zanim zrobicie makijaż za pomocą podkładu i pudru. Nie chciałabym rzucić w kąt tego co kupiłam, a w końcu przekonać się do makijażu. Podzielcie się doświadczeniem z żółtodziobem xD Help ;)

czwartek, 30 września 2010

Zabawa w malowanie

Są i pierwsze efekty mojej "przygody" z malowaniem na koszulkach. Zawsze mi się to podobało, ale z braku talentu do malowania jakoś nigdy nie próbowałam. No, kiedyś kupiłam dwie farbki, ale na tym się skończyło ;) Mam w swoim posiadaniu dwie ręcznie malowane koszulki, ale nie mojego autorstwa.
Pokazywałam niedawno moje nowe farby do tkanin oraz zestaw pędzli znalezionych w domu. Otóż kilka dni temu poszły w ruch i oto efekty...

Zaczęło się od jaskółek. Prosty motyw.

Ale, że koszulka stara to stwierdziłam, że można na niej potrenować. Zwłaszcza, że łyso wyglądała z samymi jaskółkami.
Pojawiła się panienka. Taka trochę pin-up girl :)

Jak widać nie trzeba mieć talentu, żeby sobie coś wykombinować. Nie jest to sztuka wysokich lotów i koszulka jest marna więc nie wygląda to super efektownie, ale jak na początek może być. Zakładałam, że będzie do spania, ale teraz to nie wiem. Co sądzicie?
CZY POWINNAM IŚĆ TĄ DROGĄ? XD

niedziela, 26 września 2010

Mikstura na gardło

Najgorzej mieć bolące gardło jak świeci słońce. Ale, że wirus rzuci się na mnie to było do przewidzenia...Brat w domu chory to i mnie dopadło. Na razie tylko swędzi mnie, skrobie i boli gardzioł i migdałki. Kupiłam tabletki, ale niewiele pomagają. Piję gorącą herbatę z sokiem malinowym. Ulga jest, ale też chwilowa.
Przyrządziłam więc sobie miksturę, którą zawsze podawali mi rodzice jak byłam mała i chorowałam.

Często dostawałam też syrop z cebuli, ale tym razem przyrządziłam sobie eliksir z mleka, czosnku i miodu. Daje kopa! xD
Mam nadzieję, że organizm jakoś się wybroni i nie polegnę na dobre. W końcu za tydzień powrót na studia...No ale nie poruszajmy tego przykrego tematu ^^,

Jak dziś zobaczyłam w czym mój tata trzyma śrubki to mnie zatkało. Taka ładna puszeczka! Toż to profanacja! Zabrałam, wyczyściłam i teraz służy mi jako pojemnik na koraliki :) Ciekawe skąd się u taty takie cacko wzięło? Śliczne :D


Pomimo, że nie najlepiej się dziś czuję, nie zamierzałam siedzieć w domu. Skorzystałam z okazji i pojechałam do Ikea. Wróciłam z piękną filiżanką. Już przy ostatniej wizycie wpadła mi w oko i postanowiłam sobie taką sprawić. Wg mnie jest idealna. Dużym plusem jest jej spory rozmiar. Fajnie jest pić herbatę z eleganckiej filiżanki, ale z reguły mało się w niej mieści. A tak być nie może :P

Kupiłam też drewniane żaluzje do okien - ciemnobrązowe, takie jak chciałam. Jak się okazało nie będą wyglądać do końca tak jak myślałam, ale coś się wykombinuje. Chwilowo jeszcze nie ma mi ich kto zamontować, więc o nich więcej kiedy indziej ;)

Ah to gardło.Chociaż...jakby trochę przestało :D To pewnie zasługa koktajlu mleczno-czosnkowo-miodowego :)

sobota, 25 września 2010

Zachwyt nad ludzką kreatywnością i talentem co poniektórych

I znów się będę chwalić :D Dziś dostałam spóźniony o jakieś 6 miesięcy prezent urodzinowy. No, ale co się odwlecze to nie uciecze jak się okazało.

Pewnie już mówiłam, że uwielbiam prezenty. Ale najlepsze są wg mnie takie, w których zrobienie ktoś włożył serce. Z tego względu najbardziej lubię prezenty od mojego frienda M. Ta to ma wyobraźnie :)
Wszystko łącznie z torebeczką zostało wykonane przez nią własnoręcznie!

Bransoletka - cudo. Kwiatki z delikatnego materiału i perełek w połączeniu z surowym sznurkiem...Wydawałoby się, że nie pasuje, ale jest wręcz odwrotnie. Ja jestem w niej zakochana :)

Kokardka...no zgadnijcie jaką funkcję ma pełnić? Myślę, że nie jest to zbyt trudna zagadka :D
No cieszę się niezmiernie, natomiast gdzieś tam zawsze pozostaje żal, że ja tak nie potrafię :P Odnosi się to głównie do umiejętności malowania. Skleić, pozszywać czy powycinać coś to i owszem - umiem. No ale co do rysunku...Szkoda, że się z takim darem nie urodziłam.
Zawsze jednak można żyć nadzieją, że coś tam się uda spłodzić :D Ja ostatnimi czasy szykuje się do malowania koszulek. Dziś, w sklepie dla plastyków, kupiłam parę kolorów farb do tkanin. W domu znalazłam też pędzle. Wiedziałam, że "jakieś tam" są. Ale nie sądziłam, że aż tyle.
No, to teraz, aż grzech ich nie wykorzystać.

Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. I czy tym razem mój zapał nie będzie zapałem słomianym...Trzymajcie kciuki :P

poniedziałek, 20 września 2010

Angielskie prezenty

Niedawno z Anglii wróciła jedna z moich ulubionych koleżanek :) Z racji tego, że mieliśmy dziś piękne słońce urządziłyśmy sobie mały spacerek. Wybierając się na pierwsze spotkanie z M. po jej powrocie na ojczyzny łono ubrałam się dość lekko. W końcu grzało słońce. Słońce zaszło a ok. 19 to już byłam tak zziębnięta, że musiałam wracać do domu.
Ale jakie prezenty dostałam!

Znając moje zamiłowanie do picia herbaty M. przywiozła mi herbatkę TWININGS. Bardzo lubię tą herbatę - zawsze pijam zieloną z tej firmy. Ale takiej jeszcze nie miałam. I w sumie to sama nie wiem czy jest dostępna w Polsce.

Fajne jest to, że w "TWININGS a moment of calm" wyselekcjonowano 5 różnych smaków, chyba najlepiej się sprzedających. I w ten sposób w jednym pudełku mam 5 smaków herbaty po 5 torebek każda. Mmm już się nie mogę doczekać kiedy wszystkich spróbuję :)
Dostałam również 3 smaki herbat tureckich :)

M. zwędziła od szwagra Turka :D
Oprócz herbatek dostałam zestaw mini-kosmetyków z firmy The Body Shop, zapakowane w uroczą małą kosmetyczkę. W Polsce kosmetyki tej formy nie są jeszcze dostępne. Ale wystarczyło wspomnieć o nich koleżance przebywającej na krótkiej emigracji :) Kosmetyki z naturalnych składników, przeznaczone dla cery wrażliwej. Czyli jakby w sam raz dla mnie - zobaczymy jak się będą sprawować.
Wracając zmarznięta do domu myślałam tylko o gorącej herbacie. Tylko którą tu wybrać? Zdecydowałam się na turecką jabłuszkową :)


Uwielbiam dostawać prezenty! Cieszę się jak dziecko :)

wtorek, 14 września 2010

Dzisiejsze zdobycze

Ładną dziś mieliśmy pogodę w moim mieście. Spotkałam się więc z przyjaciółką i na pogaduchach się nie skończyło. Wybrałyśmy się do pewnej kwiaciarni w rynku, ponieważ M. chciała kupić sobie doniczkę. Oczywiście nie oparłam się urokowi tego miejsca i też musiałam kupić sobie podobną. Zwłaszcza, że wczoraj nabyłam dwa nowe wrzosy do towarzystwa dla pierwszego i nie mają w czym siedzieć.
Jeden z nich znalazł swoje miejsce na komodzie. Ma ładniejsze, pełniejsze kwiatuszki o bardzo intensywnej, ciekawej barwie.

Drugi ma jaskrawo zielone gałązeczki i jasne, drobniejsze kwiaty.

Wstąpiłam również do mojej księgarni i kupiłam książkę. Jest to "baśń dla dorosłych". Coś w stylu Alicji w krainie czarów lub Małego Księcia. Lubię takie historie :) Dziś się zabieram do czytania.
Ostatnią rzeczą jaką przygarnęłam do mojej kolekcji bibelotów jest urocza broszka z panią Sową. Taka trochę w stylu vintage. Czyli w moim stylu :) Bardzo mi się podoba. A do jej kupienia zainspirowała mnie wyżej wymieniona przyjaciółka.

Książka wylądowała na półce obok fantastycznego, znalezionego dzisiaj, zdjęcia moich rodziców. Stylizowane na retro, a zrobione na balu "złote lata". Przyznam, że mi się bardzo wpasowało :) No i wyglądają świetnie!


W jednym ze sklepów z akcesoriami do domu widziałam też piękny kubek. Taki słodziak w groszki z łyżeczką przełożoną przez uszko. Może kiedyś będzie mój to nie omieszkam się pochwalić ;)

sobota, 11 września 2010

Ciasto kombinowane

Dziś na naszych stołach zagościło wyjątkowo słodkie i szybkie ciasto. Ciasto kombinowane, bo zrobione w dużej mierze z produktów gotowych. Niektóre składniki wykorzystano z braku lepszego substytutu (patrz polewa).
Cykl "kuchnia desperata" czas zacząć.

Składniki:
Ciasto gotowe do przyrządzenia (dziś akurat Ciasto czekoladowe Duża blacha z Delecty)
3 opakowania serków homogenizowanych o smaku waniliowym
żelatyna
kilka bananów
dżem wiśniowy
masło orzechowe (lub coś innego nutello-podobnego)

Ciasto pieczemy wg przepisu. Czekamy, aż wystygnie po czym kroimy na pół. Serki homogenizowane mieszamy z rozpuszczoną w wodzie żelatyną i czekamy, aż całość nieco stężeje. Spodnią warstwę ciasta smarujemy dżemem. Następnie równomiernie rozsmarowujemy waniliową masę. Na to układamy plasterki bananów. Przykrywamy drugą częścią ciasta. Wierzch smarujemy wcześniej roztopionym masłem orzechowym.

Po najmniejszej linii oporu :D

czwartek, 9 września 2010

Wiejskie lenistwo

Siedzę sobie na wsi i czas mi błogo płynie. Dziś przykładowo dość leniwie minął dzień. Co nie oznacza, że codziennie leżę do góry brzuchem. Dwa dni z rzędu nabijałam tytoń (kto ma rodzinę na wsi, która tytoń sadzi - wie o czym mówię). Dziś zatem należało mi się wolne. Wybrałyśmy się z kuzynką na poszukiwania jeżyn. Zebrałyśmy ich duży słoik i teraz zastanawiam się do czego je wykorzystać. Macie może jakieś sugestie? :)
Pogoda nadal nie rozpieszcza. Tutaj u mnie dziś po południu znowu lało. Wcześniej, gdy zbierałam w polach jeżyny, nad łąkami, nisko nad ziemią latały jaskółki. Co owy deszcz wróżyło. Ale czułam ten fantastyczny jesienny wiatr, który tak uwielbiam. Pachnący wolnością :D Wdychałam go z uśmiechem na ustach. Nieważne, że co chwilę pociągałam nosem :)
A dwa dni temu jeszcze świeciło takie słońce...Koty lubią taką pogodę bo mogą się wygrzewać wylegując się przy nagrzanym murze. Zawsze popołudniami gdy wrócą z łowów, właśnie pod chlewem drzemią. Jak się takie liczne towarzystwo zgromadzi to babcia sobie rady nie daje.Tak włażą pod nogi :)
Oto nasza cała gromadka:
Dwa tygrysy, szaraki czy jak by je zwać. Różnią się tylko płcią :D
Tygrys nr 1


Tygrys nr 2


Mama-kot o bardzo ciekawym umaszczeniu. Może nie jest to klasyczna piękność, za to najbardziej cywilizowany kotek spośród wszystkich. I miała być moja :)

Kocur zwany przeze mnie ojcem. Aczkolwiek nic mi nie wiadomo o jego potomstwie.

And last but not least - nasz młodzian. Po swoim pierwszym dniu całym spędzonym na dworze.

Szkoda, że żaden z nich nie jest naprawdę mój ;)

niedziela, 5 września 2010

Jesień...

Jesień zbliża się wielkimi krokami. Dzień coraz krótszy. Zimne poranki, wieczory i noce. W powietrzu czuje się już ten charakterystyczny chłód. Wieje wiatr i pada...ciągle pada.
Kilka migawek zrobionych w czasie drogi na wieś:



Wtedy jeszcze świeciło słońce. Mimo, że na razie co chwilę pada to jeszcze liczę na prawdziwą złotą jesień. Pełną promieni słońca i kolorów.
Bo tak w ogóle to lubię jesień. Nawet gdy pada, a ja siedzę sobie w domu. Czytam książkę, popijam herbatę, w domu pachnie piekącym się ciastem (jak teraz). A w nocy wsłuchuje się w krople deszczu.
Taka jesień mi odpowiada . Byleby opady nie nasiliły się do tego stopnia, że powodują powódź. Takie widoki widziałam jadąc samochodem. Wisła wylała tworząc wielkie rozlewiska.

Wody w małych rzeczkach też podniosły swój poziom, woda spłynęła z wyżyn w doliny i płaskie tereny.
Wtedy deszcz staje się udręka i zmorą. Ludzie, którzy tracą domostwa, którym woda zalewa pola uprawne na pewno w ten sposób postrzegają każde kolejne opady. Tym bardziej liczę, że już przestanie tak bardzo padać.