Posiadanie rodziny na wsi ma swoje niewątpliwe zalety. Jedna z nich jest taka, że zawsze można liczyć na wiejskie, zdrowe produkty "babuni" :D Moja babiczka ostatnio się z tym chyba nawet rozpędziła, bo jajek nie nadążamy zjadać. Dziś oprócz kolejnej ich partii dostalismy worek mąki i swojskie mięsne wyroby.
Coś z tymi jajkami trzeba robić, a że do ciast z reguły sporo potrzeba to postanowiłam zrobić biszkoptową roladę z truskawkami. To moja pierwsza rolada i choć wizualnie nie wyszła do końca tak jak chciałam to w smaku jest obłędna. Nie żartuję. A techniczne kwestie się dopracuje ;)
Składniki
Ciasto
4 jajka
15 dag cukru
szczypta soli
6 dag mąki
4 dag mąki ziemniaczanej
szczypta proszku do pieczenia
4 dag roztopionego masła
Nadzienie
25 dag truskawek
1 łyżeczka soku z cytryny
6 g żelatyny
2 opakowania cukru waniliowego
500 ml śmietany kremówki
cukier puder
1. Żółtka oddzielić od białek. Do białek dodać szczyptę soli i ubijać pianę dodając 12 dag cukru. Następnie dodawać żółtka po jednym na przemian z mąką wymieszaną z maką ziemniaczaną i proszkiem do pieczenia. Mieszać po woli, dodać jeszcze roztopione masło i ewentualnie łyżkę wody. Blachę wyłożyć pregaminem, rozsmarować na nim masę biszkoptową i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec ok 10-15 minut w temperaturze ok 200*C
2. Biszkopt zdjąć z blachy, przełożyć na ściereczkę pergaminem do góry, po czym zdjąc papier. Zwinąć biszkopt wraz ze ściereczką i wystudzić.
3. Przygotować truskawki, pokroić na kawałeczki, wymieszać z pozostałym cukrem i sokiem z cytryny. Kilka truskawek odłożyć do dekoracji. Żelatynę namoczyć, odcisnąć, następnie rozpuścić na parze, ostudzić i wlać do śmietany. Śmietanę włożyć na 30 minut do lodówki, a potem ubić z cukrem waniliowym na krem (kilka łyżek odłożyć do dekoracji). Do kremu dodać truskawki.
4. Biszkopt rozwinąć, posamrowac kremem, zwinąć roladę. Posypać wierzch cukrem pudrem, udekorować śmietaną i kawałkami truskawek.
Haha, ale kulfon :D
Smacznego!
Kuchnia głodomora
O kuchni i nie tylko...
niedziela, 17 kwietnia 2011
poniedziałek, 4 kwietnia 2011
Wiosna w kuchni - naleśniki
Wiosna chyba już na dobre zagościła. Tak to przynajmniej wygląda w moim mieście gdzie już któryś dzień z kolei jest piękna słoneczna pogoda. Niby mówią, że w marcu jak w garncu, a kwiecień plecień co przeplata..., ale ja już się z zimą na dobre pożegnałam. Nie ma opcji, żebym od nowa wyciągała zimowy płaszcz ;)
Weekend spędziłam na wsi, gdzie ciocia uraczyła nas pysznymi naleśnikami w robieniu których każdy miał jakiś udział. Ona zrobiła ciasto, ja smażyłam naleśniki, a kuzynka przygotowała serek i truskawki. Dziś wracając z uczelni myślałam (jakżeby inaczej) o tym co zjeść na obiad. Do głowy wpadły mi właśnie te naleśniki.
Ciasto
20 dag mąki
2 jajka
1 szklanka mleka
ok. 0,5 szklanki wody gazowanej
1 łyżka oleju
2 łyżeczki cukru
szczypta soli
1. Wbić jaja i rozmieszać (najlepiej przy użyciu ubijaczki do piany).
2. Wlać mleko pół na pół z wodą. Następnie dodać całą mąkę - zmiksować lub rozmieszać na gładką masę i dopiero dodać resztę płynów. Łatwiej ciasto naleśnikowe rozrzedzić niż zagęścić.
3. Wsypać 2 łyżeczki cukru (naleśniki dzięki temu nie będą blade, a ładnie się zrumienią) i szczyptę soli. Dolać olej - dzięki temu nie będzie trzeba wlewać go na patelnię przy smażeniu.
4. Odstawić na jakiś czas, aby mąką spęczniała i naleśniki dobrze się smażyły.
Koniecznie używajcie do smażenia naleśników lekkiej patelni teflonowej. I koniecznie odwracajcie je przez podrzucenie :) This is the best part! :D
Nadzienie
Mrożone truskawki
cukier puder
cukier waniliowy lub/i cukier brązowy
twaróg przemielony śmietankowy
Poczekać, aż truskawki nieco się rozmrożą. Za pomocą blendera zmiksować je na gładką masę wraz z cukrem pudrem.
Odpowiednią ilość sera wymieszać z cukrem pudrem, waniliowym - wedle uznania.
Na naleśnikach rozsmarować ser, złożyć na 4 części w trójkąty. Na wierzch nałożyć truskawki, jeszcze trochę sera i posypać brązowym cukrem - opcjonalnie cukrem pudrem.
Smacznego! :)
Weekend spędziłam na wsi, gdzie ciocia uraczyła nas pysznymi naleśnikami w robieniu których każdy miał jakiś udział. Ona zrobiła ciasto, ja smażyłam naleśniki, a kuzynka przygotowała serek i truskawki. Dziś wracając z uczelni myślałam (jakżeby inaczej) o tym co zjeść na obiad. Do głowy wpadły mi właśnie te naleśniki.
Ciasto
20 dag mąki
2 jajka
1 szklanka mleka
ok. 0,5 szklanki wody gazowanej
1 łyżka oleju
2 łyżeczki cukru
szczypta soli
1. Wbić jaja i rozmieszać (najlepiej przy użyciu ubijaczki do piany).
2. Wlać mleko pół na pół z wodą. Następnie dodać całą mąkę - zmiksować lub rozmieszać na gładką masę i dopiero dodać resztę płynów. Łatwiej ciasto naleśnikowe rozrzedzić niż zagęścić.
3. Wsypać 2 łyżeczki cukru (naleśniki dzięki temu nie będą blade, a ładnie się zrumienią) i szczyptę soli. Dolać olej - dzięki temu nie będzie trzeba wlewać go na patelnię przy smażeniu.
4. Odstawić na jakiś czas, aby mąką spęczniała i naleśniki dobrze się smażyły.
Koniecznie używajcie do smażenia naleśników lekkiej patelni teflonowej. I koniecznie odwracajcie je przez podrzucenie :) This is the best part! :D
Nadzienie
Mrożone truskawki
cukier puder
cukier waniliowy lub/i cukier brązowy
twaróg przemielony śmietankowy
Poczekać, aż truskawki nieco się rozmrożą. Za pomocą blendera zmiksować je na gładką masę wraz z cukrem pudrem.
Odpowiednią ilość sera wymieszać z cukrem pudrem, waniliowym - wedle uznania.
Na naleśnikach rozsmarować ser, złożyć na 4 części w trójkąty. Na wierzch nałożyć truskawki, jeszcze trochę sera i posypać brązowym cukrem - opcjonalnie cukrem pudrem.
Smacznego! :)
poniedziałek, 7 marca 2011
Empanadas i zabójcza pepperoni
Dziś zrealizowałam plan upieczenia południowoamerykańskich empanadas. Empanada można przetłumaczyć jako "zawinięty w chleb". W wielu krajach hiszpańskojęzycznych istnieją bary, w których podaje się tylko i wyłącznie empanadas. Te nieduże pieczone pierożki z różnorakimi nadzieniami zasmakowały i mi - osobie, która lubi co nieco przekąsić, ale za słodkim nie przedpada.
Enpanadas pierwszy raz spróbowałam na fieście organizowanej przez Instytut Iberoamerykański, w którym uczyłam się języka hiszpańskiego. Zabawa w rytmach kolumbijskiego zespołu była fantastyczna, a przekąski jakie nam serwowano co jakiś czas tylko tą noc umilały :)
Nie tak dawno znalazłam ciekawy przepis na empanadas z mięsem indyczym. W swojej wersji użyłam mięsa nie z indyka, ale z kurczaka. Oto przepis na pyszne, chrupiące pierożki:
Na 1 blachę (5 sztuk)
Ciasto
1 opakowanie ciasta do pizzy
mąka do posypania blatu
1 jajko do posmarowania
mielona papryka do posypania
Nadzienie
1 cebula
1 ząbek czosnku
1 świeża papryczka chili
1 duża marchewka
300 g obranych, gotowanych ziemniaków
1 łyżka oleju słonecznikowego
250 g mielonego mięsa indyczego
Po ½ łyżeczki mielonych: cynamonu, kolendry i kminu rzymskiego
4 łyżki białego wina
2 łyżki koncentratu pomidorowego
sól i pieprz do smaku
1. Obrać cebulę i czosnek. Rozgnieść czosnek w prasce, pokroić cebulę w drobną kostkę. Przekroić papryczkę chili wzdłuż na pół, oczyścić, umyć i bardzo drobno posiekać. Obrać marchewkę i zetrzeć na grubej tarce. Pokroić ziemniaki w kostkę o boku około 1 cm.
2. Rozgrzać olej na dużej teflonowej patelni. Podsmażyć na niej cebulę, czosnek i chili przez 2 minuty, często mieszając. Dodać mielone mięso indycze i podsmażyć 4-5 minut, mieszając. Dodać przyprawy, zmieszać i smażyć jeszcze chwilę. Zalać winem, zaczekać, aż się zagotuje i dusić 2 minuty.
3. Do mięsa i warzyw na patelni dodać ziemniaki, marchewkę oraz koncentrat pomidorowy i zmieszać. Całość doprawić solą i pieprzem. Zdjąć patelnię z ognia i odstawić.
4. Rozgrzać piekarnik do 220C. Wyłożyć blachę papierem do pieczenia. Cienko posypać blat kuchenny mąką. Wyciąć (np. przy pomocy miseczki) okrągłe placki o średnicy ok 15 cm
5. Nałożyć nadzienie na środek każdego placka. Rozbełtać jajko i posmarować nim brzegi placków. Złożyć placki na pół (jak pierogi). Brzegi skleić i cienko zawinąć.
6. Przygotowane do pieczenia empanadas ułożyć na blasze. Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na 20-30 minut czekając, aż wyrosną. Posmarować pierożki z wierzchu resztą jajka i posypać mieloną papryka. Piec je 10 minut w nagrzanym piekarniku, a następnie zmniejszyć temperaturę do 180C i piec jeszcze przez około 15 minut, aż osiągną złotożółtą barwę.
Zamiast papryczki chili użyłam nieco łagodniejszej pepperoni. Pamiętając o przestrogach związanych z ostrością owych niepozornych papryczek z dużą ostrożnością zabrałam się do ich krojenia. Pech chciał, że przy pierszym zetknięciu noża z warzywem sok prysnął mi centralnie w lewe oko xD Może nic wielkiego by się nie stało gdybym w panice nie zaczęła przemywać owego oka dłońmi, które wcześniej również miały kontakt z diabelskim peperonni. Wtedy horror się zaczął. W końcu pomógł kieliszek wypełniony po brzegi wodą i zanurzenie biednego oka w wodzie xD Przestało palić, ale trochę to trwało i uwierzcie mi...Cebulowe łzy są niczym w porównaniu do tego co potrafi zrobić taka mała papryczka. Wrażenia - niezapomniane xD Nie rezygnujcie z chili, ale w razie czego - UWAŻAJCIE. Szczególnie ;)
Enpanadas pierwszy raz spróbowałam na fieście organizowanej przez Instytut Iberoamerykański, w którym uczyłam się języka hiszpańskiego. Zabawa w rytmach kolumbijskiego zespołu była fantastyczna, a przekąski jakie nam serwowano co jakiś czas tylko tą noc umilały :)
Nie tak dawno znalazłam ciekawy przepis na empanadas z mięsem indyczym. W swojej wersji użyłam mięsa nie z indyka, ale z kurczaka. Oto przepis na pyszne, chrupiące pierożki:
Na 1 blachę (5 sztuk)
Ciasto
1 opakowanie ciasta do pizzy
mąka do posypania blatu
1 jajko do posmarowania
mielona papryka do posypania
Nadzienie
1 cebula
1 ząbek czosnku
1 świeża papryczka chili
1 duża marchewka
300 g obranych, gotowanych ziemniaków
1 łyżka oleju słonecznikowego
250 g mielonego mięsa indyczego
Po ½ łyżeczki mielonych: cynamonu, kolendry i kminu rzymskiego
4 łyżki białego wina
2 łyżki koncentratu pomidorowego
sól i pieprz do smaku
1. Obrać cebulę i czosnek. Rozgnieść czosnek w prasce, pokroić cebulę w drobną kostkę. Przekroić papryczkę chili wzdłuż na pół, oczyścić, umyć i bardzo drobno posiekać. Obrać marchewkę i zetrzeć na grubej tarce. Pokroić ziemniaki w kostkę o boku około 1 cm.
2. Rozgrzać olej na dużej teflonowej patelni. Podsmażyć na niej cebulę, czosnek i chili przez 2 minuty, często mieszając. Dodać mielone mięso indycze i podsmażyć 4-5 minut, mieszając. Dodać przyprawy, zmieszać i smażyć jeszcze chwilę. Zalać winem, zaczekać, aż się zagotuje i dusić 2 minuty.
3. Do mięsa i warzyw na patelni dodać ziemniaki, marchewkę oraz koncentrat pomidorowy i zmieszać. Całość doprawić solą i pieprzem. Zdjąć patelnię z ognia i odstawić.
4. Rozgrzać piekarnik do 220C. Wyłożyć blachę papierem do pieczenia. Cienko posypać blat kuchenny mąką. Wyciąć (np. przy pomocy miseczki) okrągłe placki o średnicy ok 15 cm
5. Nałożyć nadzienie na środek każdego placka. Rozbełtać jajko i posmarować nim brzegi placków. Złożyć placki na pół (jak pierogi). Brzegi skleić i cienko zawinąć.
6. Przygotowane do pieczenia empanadas ułożyć na blasze. Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na 20-30 minut czekając, aż wyrosną. Posmarować pierożki z wierzchu resztą jajka i posypać mieloną papryka. Piec je 10 minut w nagrzanym piekarniku, a następnie zmniejszyć temperaturę do 180C i piec jeszcze przez około 15 minut, aż osiągną złotożółtą barwę.
Zamiast papryczki chili użyłam nieco łagodniejszej pepperoni. Pamiętając o przestrogach związanych z ostrością owych niepozornych papryczek z dużą ostrożnością zabrałam się do ich krojenia. Pech chciał, że przy pierszym zetknięciu noża z warzywem sok prysnął mi centralnie w lewe oko xD Może nic wielkiego by się nie stało gdybym w panice nie zaczęła przemywać owego oka dłońmi, które wcześniej również miały kontakt z diabelskim peperonni. Wtedy horror się zaczął. W końcu pomógł kieliszek wypełniony po brzegi wodą i zanurzenie biednego oka w wodzie xD Przestało palić, ale trochę to trwało i uwierzcie mi...Cebulowe łzy są niczym w porównaniu do tego co potrafi zrobić taka mała papryczka. Wrażenia - niezapomniane xD Nie rezygnujcie z chili, ale w razie czego - UWAŻAJCIE. Szczególnie ;)
niedziela, 20 lutego 2011
Herbata zielona
Nadeszła wiekopomna chwila. Po długiej nieobecności odkurzam bloga.
Dziś będzie o herbacie. Dokładnie o herbacie zielonej.
Już sama nie pamiętam kiedy pierwszy raz spróbowałam tej odmiany herbaty. W każdym razie na pewno pierwsza moja zielona herbatka była zrobiona z torebki ekspresowej. Pamiętam jeszcze wizytę w obskórnej chińskiej "restauracji", kiedy to koleżanka z braku laku zamówiła właśnie zieloną herbatę. Szklankę wrzątku do połowy wypełnioną "jakimiś liściami". Spojrzała tylko i podziękowała xD
Myślę, że nie przesadzę twierdząc, że wśród Polaków popularniejsza jest "zwykła" czarna herbata. Napewno tak to wygląda w mojej rodzinie. Rzadko kiedy spotykam się z entuzjastyczną opinią wśród osób próbujących zielonej herbaty po raz pierwszy. Przyzwyczajeni do słodzonej czarnej herbaty o zielonej mówią, że smakuje jak trawa, zielsko czy coś w tym rodzaju ;)
Ja już jestem na tym etapie, że mi zielona herbata smakuje. I piję ją nie tylko ze względu na jej walory zdrowotne. Już nie pamiętam jak to bylo na początku natomiast teraz zieloną herbatę pijam prawie tak samo często jak czarną.
Na początku najczęściej piłam ekspresową zieloną herbatę TWININGS. Liście zaparzać zaczęłam od momentu kiedy dostałam od koleżanki woreczek prosto z Szanghaju. Ostatnio kupiłam aromatyzowaną zieloną herbatę z kawałeczkami ananasa. Herbatka o wdzięcznej nazwie "Wspaniały dzień" kupiona na wagę w sklepiku z herbatami :) Właśnie ją sobie popijam :)
Herbatę piję hektolitrami. Narazie próbowałam tylko czarnej i zielonej. Ale pewnie spróbuje jeszcze wielu odmian.
Chciałabym dowiedzieć się czegoś o Waszych herbacianych preferencjach. Co sądzicie o zielonej herbacie? W jaki sposób ją parzycie? Jakieś miejsca gdzie można kupić pyszną herbatę? Ulubione smaki? :)
Dziś będzie o herbacie. Dokładnie o herbacie zielonej.
Już sama nie pamiętam kiedy pierwszy raz spróbowałam tej odmiany herbaty. W każdym razie na pewno pierwsza moja zielona herbatka była zrobiona z torebki ekspresowej. Pamiętam jeszcze wizytę w obskórnej chińskiej "restauracji", kiedy to koleżanka z braku laku zamówiła właśnie zieloną herbatę. Szklankę wrzątku do połowy wypełnioną "jakimiś liściami". Spojrzała tylko i podziękowała xD
Myślę, że nie przesadzę twierdząc, że wśród Polaków popularniejsza jest "zwykła" czarna herbata. Napewno tak to wygląda w mojej rodzinie. Rzadko kiedy spotykam się z entuzjastyczną opinią wśród osób próbujących zielonej herbaty po raz pierwszy. Przyzwyczajeni do słodzonej czarnej herbaty o zielonej mówią, że smakuje jak trawa, zielsko czy coś w tym rodzaju ;)
Ja już jestem na tym etapie, że mi zielona herbata smakuje. I piję ją nie tylko ze względu na jej walory zdrowotne. Już nie pamiętam jak to bylo na początku natomiast teraz zieloną herbatę pijam prawie tak samo często jak czarną.
Na początku najczęściej piłam ekspresową zieloną herbatę TWININGS. Liście zaparzać zaczęłam od momentu kiedy dostałam od koleżanki woreczek prosto z Szanghaju. Ostatnio kupiłam aromatyzowaną zieloną herbatę z kawałeczkami ananasa. Herbatka o wdzięcznej nazwie "Wspaniały dzień" kupiona na wagę w sklepiku z herbatami :) Właśnie ją sobie popijam :)
Herbatę piję hektolitrami. Narazie próbowałam tylko czarnej i zielonej. Ale pewnie spróbuje jeszcze wielu odmian.
Chciałabym dowiedzieć się czegoś o Waszych herbacianych preferencjach. Co sądzicie o zielonej herbacie? W jaki sposób ją parzycie? Jakieś miejsca gdzie można kupić pyszną herbatę? Ulubione smaki? :)
sobota, 18 grudnia 2010
Święta nadchodzą...Herbatniki hiszpańskie
Od jakiegoś czasu lubuje się w pieczeniu drobnych ciasteczek. Może chodzi o to, że bardziej przypomina to zabawę niż pracę :) Tak mi się teraz przypomniało, że jak byłam mała to nie mogłam się doczekać momentu kiedy będę umiała gotować. Ale tak naprawdę...Zastanawiałam się kiedy to będzie i wydawało mi się to tak odległe i niemożliwe. Żeby tak jak rodzice samemu zrobić obiad, coś upiec. Normalnie mission impossible :D To były czasy jak samodzielnie umiałam przygotować kanapki i podsmażyć pieczarki na cebulce :D Teraz już umiem "trochę" więcej. I może dlatego gotowanie, pieczenie i wszytskie czynności związane z kuchnią sprawiają mi taką przyjemność i poprostu to lubię :)
Wracając do ciasteczek. W piątek, z racji końca tygodnia, postanowiłam że już coś upiekę. Będąc w sklepie kupiłam nowe foremki. Tym razem plastikowe. Dość oklepane wzory, ale wśród tych kilku było ładne serduszko i misiu :) Wzięłam. Przepis na ciasteczka znalazłam w jakiejś mini-gazetce z serii "Lubię gotować", spodobał mi się i postanowiłam skorzystać.
Herbatniki hiszpańskie
Ciasto:
20 dag masła
40 dag mąki
15 dag cukru pudru
1 torebka cukru waniliowego
2 żółtka
100 ml mleka
Krem:
15 dag gorzkiej czekolady pokrojonej na kawałki
1 utłuczony goździk
1. Mąkę przesiać do miski, dodać cukier puder i cukier waniliowy, wymieszać. Dodać pokrojone na kawałeczki masło i żółtka. Wlewać mleko i wyrabiać ciasto, aż będzie gładkie. Wstawić na godzinę do lodówki.
2. Ciasto rozwałkować na placek grubości 3mm.
3. Wykrawać dowolne kształty ulubionymi foremkami i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.
4. W przepisie polecają, aby piec w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez 10 min. Ja wykorzystałam funkcję termoobiegu i piekłam w temperaturze 160 stopni przez ok. 15 minut. Wyszły lepsze ;)
5. Po upieczeniu zdjąć z blachy i pozostawic do ostygnięcia.
6. Przygotować krem. W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę, dodać zmiażdżony goździk.
Połowę ciasteczek posmarować kremem czekoladowym, przykryć pozostałymi. Opruszyć cukrem pudrem.
Ciasteczka nazywają się "herbatniki hiszpańskie". Zupełnie niewiem czemu akurat hiszpańskie, ale z Hiszpanią mam pozytywne skojarzenia, więc czemu nie? :) Słodycz w tych ciasteczkach to tylko cukier puder. Ciasto samo w sobie nie jest słodkie, podobnie jak krem. Czuć nutkę goździków. Amatorzy słodkiego mogą spróbować z mleczną czekoladą. A może z białą? Myślę, że mogą wyjść dobre.
Święta idą...Cieszę się, ale nie odczuwam tego tak bardzo. Przyznam, że jestem przemęczona. I jeśli do przerwy świątecznej, która zaczyna mi się od środy nie wyrobie się z napisaniem zadanych projektów, to szykuje się główkowanie w wolne. Eh...Trochę trudno mi się zmobilizować teraz, kiedy w okół już zaczynają się przygotowania do świąt. Zakupy, moczenie śledzi w zalewie, początki pieczenia, sprzątanie, dekorowanie mieszkania. Sama coś tam powiesiłam i postawiłam w oknie. Kupiłam wszędobylską obecnie gwiazdę betlejemską. Planuję też ubrać choinkę. Może jutro się uda :) trzymajcie kciuki, żeby ten świąteczny czas był czasem odpoczynku, a nie charówy :P Mam wrażenie, że w ferworze przygotowań ludzie czasem zapominają co w tym okresie jest najważniejsze.
Wracając do ciasteczek. W piątek, z racji końca tygodnia, postanowiłam że już coś upiekę. Będąc w sklepie kupiłam nowe foremki. Tym razem plastikowe. Dość oklepane wzory, ale wśród tych kilku było ładne serduszko i misiu :) Wzięłam. Przepis na ciasteczka znalazłam w jakiejś mini-gazetce z serii "Lubię gotować", spodobał mi się i postanowiłam skorzystać.
Herbatniki hiszpańskie
Ciasto:
20 dag masła
40 dag mąki
15 dag cukru pudru
1 torebka cukru waniliowego
2 żółtka
100 ml mleka
Krem:
15 dag gorzkiej czekolady pokrojonej na kawałki
1 utłuczony goździk
1. Mąkę przesiać do miski, dodać cukier puder i cukier waniliowy, wymieszać. Dodać pokrojone na kawałeczki masło i żółtka. Wlewać mleko i wyrabiać ciasto, aż będzie gładkie. Wstawić na godzinę do lodówki.
2. Ciasto rozwałkować na placek grubości 3mm.
3. Wykrawać dowolne kształty ulubionymi foremkami i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.
4. W przepisie polecają, aby piec w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez 10 min. Ja wykorzystałam funkcję termoobiegu i piekłam w temperaturze 160 stopni przez ok. 15 minut. Wyszły lepsze ;)
5. Po upieczeniu zdjąć z blachy i pozostawic do ostygnięcia.
6. Przygotować krem. W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę, dodać zmiażdżony goździk.
Połowę ciasteczek posmarować kremem czekoladowym, przykryć pozostałymi. Opruszyć cukrem pudrem.
Ciasteczka nazywają się "herbatniki hiszpańskie". Zupełnie niewiem czemu akurat hiszpańskie, ale z Hiszpanią mam pozytywne skojarzenia, więc czemu nie? :) Słodycz w tych ciasteczkach to tylko cukier puder. Ciasto samo w sobie nie jest słodkie, podobnie jak krem. Czuć nutkę goździków. Amatorzy słodkiego mogą spróbować z mleczną czekoladą. A może z białą? Myślę, że mogą wyjść dobre.
Święta idą...Cieszę się, ale nie odczuwam tego tak bardzo. Przyznam, że jestem przemęczona. I jeśli do przerwy świątecznej, która zaczyna mi się od środy nie wyrobie się z napisaniem zadanych projektów, to szykuje się główkowanie w wolne. Eh...Trochę trudno mi się zmobilizować teraz, kiedy w okół już zaczynają się przygotowania do świąt. Zakupy, moczenie śledzi w zalewie, początki pieczenia, sprzątanie, dekorowanie mieszkania. Sama coś tam powiesiłam i postawiłam w oknie. Kupiłam wszędobylską obecnie gwiazdę betlejemską. Planuję też ubrać choinkę. Może jutro się uda :) trzymajcie kciuki, żeby ten świąteczny czas był czasem odpoczynku, a nie charówy :P Mam wrażenie, że w ferworze przygotowań ludzie czasem zapominają co w tym okresie jest najważniejsze.
poniedziałek, 29 listopada 2010
Gorąca czekolada na mroźne wieczory
Dziecięcą radością cieszę się ze śniegu! Niesamowity jest ten mróz w powietrzu. Bardzo się cieszę z nadejścia zimy. Z tego co dziś słyszałam taka aura ma się utrzymać do środy bodajże. Potem ma nastąpić ocieplenie i zamiast śniegu będziemy mieli deszcz i deszcz ze śniegiem. Mam nadzieje, że ten piękny biały puch nie zamieni się w błotnistą ciapę. Takiej zimy nie lubię. Wtedy czar pryska :P
Uwielbiam zimę również dlatego, że gdy za oknem zawieja, usprawiedliwione jest siedzenie w domu. A ja jestem typem domatora. W takie mroźne wieczory w moim pokoju przeważa swiatło świec. Miło posiedzieć w ich blasku.
W ten weekend sztandarowym wieczornym napojem stała się u mnie gorąca czekolada, którą z lubościąprzygotowuje sobie i rodzince. Będą wczoraj na zakupach kupiłam nawet szklanki do Irish Coffee. Uważam, że gorąca czekolada jeszcze bardziej zyskuje na uroku podawana w takim szkle :)
Składniki
gorzka czekolada
śmietanka deserowa 30%
mleko
cukier waniliowy
Do małego rondelka wlać trochę wody. Na nim postawić metalową miseczkę. W tak przygotowanym naczyniu na parze będziemy rozpuszczać czekoladę. W zależności od tego jak gęsta ma być czekolada łamiemy odpowiednią ilość kostek czekolady. Można dolać trochę mleka i mieszać patrząc jak pięknie się rozpuszcza.
W tym samym czasie gotuje się nam mleko. Gdy czekolada się już rozpuści wlewamy do miski wiecej mleka, mieszamy i tak przelewamy do szklanek.
W tym samym czasie ubijamy śmietankę. Pod koniec ubijania dosypujemy nieco cukru waniliowego. Przy użyciu łyżki nakładamy pianę do szklanek (wcześniej zostawiamy dla niej trochę miejsca ;)).
Na wierzch, wedle uznania, posypujemy rozkruszonym ciasteczkiem, brązowym cukrem, startą czekoladą. Co kto woli.
I jest szpan niczym w Sturbucks xD
Uwielbiam zimę również dlatego, że gdy za oknem zawieja, usprawiedliwione jest siedzenie w domu. A ja jestem typem domatora. W takie mroźne wieczory w moim pokoju przeważa swiatło świec. Miło posiedzieć w ich blasku.
W ten weekend sztandarowym wieczornym napojem stała się u mnie gorąca czekolada, którą z lubościąprzygotowuje sobie i rodzince. Będą wczoraj na zakupach kupiłam nawet szklanki do Irish Coffee. Uważam, że gorąca czekolada jeszcze bardziej zyskuje na uroku podawana w takim szkle :)
Składniki
gorzka czekolada
śmietanka deserowa 30%
mleko
cukier waniliowy
Do małego rondelka wlać trochę wody. Na nim postawić metalową miseczkę. W tak przygotowanym naczyniu na parze będziemy rozpuszczać czekoladę. W zależności od tego jak gęsta ma być czekolada łamiemy odpowiednią ilość kostek czekolady. Można dolać trochę mleka i mieszać patrząc jak pięknie się rozpuszcza.
W tym samym czasie gotuje się nam mleko. Gdy czekolada się już rozpuści wlewamy do miski wiecej mleka, mieszamy i tak przelewamy do szklanek.
W tym samym czasie ubijamy śmietankę. Pod koniec ubijania dosypujemy nieco cukru waniliowego. Przy użyciu łyżki nakładamy pianę do szklanek (wcześniej zostawiamy dla niej trochę miejsca ;)).
Na wierzch, wedle uznania, posypujemy rozkruszonym ciasteczkiem, brązowym cukrem, startą czekoladą. Co kto woli.
I jest szpan niczym w Sturbucks xD
niedziela, 14 listopada 2010
Wieczorne siedzenie - ciasto marchewkowe
Niewiem jak Wy, ale ja jestem typem nocnego marka. Lubię w nocy posiedzieć, co nie zawsze wychodzi mi na dobre (poranne problemy ze wstawaniem)...Trudno jednak zmienić przyzwyczajenia. Domatorem też w sumie jestem. Jeśli siedzę w domu to wieczory najbardziej lubię spędzać w kuchni. Ostatnio coraz częściej piekę. Lubię to po prostu. Odmierzanie, mieszanie, ucieranie, kręcenie, pieczenie, ozdabianie...a to wszystko przy dobrej muzyce na antenie ulubionej stacji radiowej. Super sprawa :)
Dziś wymyśliłam, że upiekę ciasto marchewkowe. Na ten przepis natknęłam się akurat na youtube :) Coraz więcej tam "kanałów" o różnej tematyce tworzonych przez zwykłe dziewczyny. Od dłuższego czasu jestem zagorzałą widzką niektórych. Dużo ciekawych rzeczy można się dowiedzieć. Ale to naprawdę wciąga ;)
Oto czego potrzebujecie, aby przyrządzić takie ciasto:
szklanka cukru pudru
szklanka oleju
3 jajka
niecałe dwie szklanki mąki (ok. 1 i 2/3 szklanki)
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
1,5 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki kakao
ok. 2 szklanki startej na tarce marchwi
tabliczka czekolady
trochę mleka
płatki migdałów do posypania
1.Olej ucieramy z cukrem pudremm, aż do dokładnego połączenia.
2. Ddajemy jajka - miksujemy.
3. Dodajemy mąkę zmieszaną z sodą, proszkiem, cynamonem i kakao. Całość dodajemy stopniowo mieszając, aż do dokładnego połączenia. Ciasto wychodzi dość gęste.
4. Dodajemy startą na tarce marchew. Mieszamy dokładnie.
5. Wykładamy ciasto na blachę wyłożoną papierem do pieczenia lub wysmarowaną tłuszczem i posypaną bułką tartą. Pieczemy ok. 40 minut w temperaturze 200 stopni.
6. Po ostygnięciu smarujemy wierzch ciasta roztopioną na parze czekoladą (roztapiając czekoladę wlewamy do miseczki trochę mleka). Posypujemy płatkami migdałów.
Ciasto dobrze jest piec w nie za dużej blasze. Moja była chyba trochę za duża, bo ciasto jest dość niskie. Nie znaczy to, że nie urosło ;)
Dziś spróbowałam tylko mały kawałek. Na prawdziwą degustację przyjdzie jutro (a właściwie dzisiaj) pora :)
Po niesamowitym wysiłku jakim było upieczenie ciasta przyszedł czas na relaks. Oczywiście przy blasku świec. Wzięłam się bowiem za siebie i postanowiłam w końcu ich używać. Nie ma to jak cały pokój zastawiony świeczkami i latarenkami, z których nigdy się nie korzysta. Trzeba to zmienić.
Takie światło tworzy prawdziwy klimat. Od razu robi się przytulnie i miło. A jak fajnie się wtedy przegląda blogi lub ogląda IKEOWE nowości...Zwłaszcza te świąteczne. Ah :)
Dziś wymyśliłam, że upiekę ciasto marchewkowe. Na ten przepis natknęłam się akurat na youtube :) Coraz więcej tam "kanałów" o różnej tematyce tworzonych przez zwykłe dziewczyny. Od dłuższego czasu jestem zagorzałą widzką niektórych. Dużo ciekawych rzeczy można się dowiedzieć. Ale to naprawdę wciąga ;)
Oto czego potrzebujecie, aby przyrządzić takie ciasto:
szklanka cukru pudru
szklanka oleju
3 jajka
niecałe dwie szklanki mąki (ok. 1 i 2/3 szklanki)
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
1,5 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki kakao
ok. 2 szklanki startej na tarce marchwi
tabliczka czekolady
trochę mleka
płatki migdałów do posypania
1.Olej ucieramy z cukrem pudremm, aż do dokładnego połączenia.
2. Ddajemy jajka - miksujemy.
3. Dodajemy mąkę zmieszaną z sodą, proszkiem, cynamonem i kakao. Całość dodajemy stopniowo mieszając, aż do dokładnego połączenia. Ciasto wychodzi dość gęste.
4. Dodajemy startą na tarce marchew. Mieszamy dokładnie.
5. Wykładamy ciasto na blachę wyłożoną papierem do pieczenia lub wysmarowaną tłuszczem i posypaną bułką tartą. Pieczemy ok. 40 minut w temperaturze 200 stopni.
6. Po ostygnięciu smarujemy wierzch ciasta roztopioną na parze czekoladą (roztapiając czekoladę wlewamy do miseczki trochę mleka). Posypujemy płatkami migdałów.
Ciasto dobrze jest piec w nie za dużej blasze. Moja była chyba trochę za duża, bo ciasto jest dość niskie. Nie znaczy to, że nie urosło ;)
Dziś spróbowałam tylko mały kawałek. Na prawdziwą degustację przyjdzie jutro (a właściwie dzisiaj) pora :)
Po niesamowitym wysiłku jakim było upieczenie ciasta przyszedł czas na relaks. Oczywiście przy blasku świec. Wzięłam się bowiem za siebie i postanowiłam w końcu ich używać. Nie ma to jak cały pokój zastawiony świeczkami i latarenkami, z których nigdy się nie korzysta. Trzeba to zmienić.
Takie światło tworzy prawdziwy klimat. Od razu robi się przytulnie i miło. A jak fajnie się wtedy przegląda blogi lub ogląda IKEOWE nowości...Zwłaszcza te świąteczne. Ah :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)